Życie wspólneWspólnota WspólnotaWspólnotaWspólnotaPL17Wrocław24Logo nauczania100100ul. Piekarska 1654-067WrocławPL01/26/2016 04:21:39 PM10/13/2021 10:36:33 AMKsiążka ta powstała w 1938 roku (na przełomie września i października) w Getyndze, gdzie Dietrich Bonhoeffer w domu swej bliźniaczej siostry Sabiny spędzał czterotygodniowy urlop.
Dietrich Bonhoeffer napisał ją prawie na jednym oddechu.
Opublikowana została po raz pierwszy w 1939 roku w Monachium, w wydawnictwie Chr. Kaiser Verlag, w serii Theologische Existenz heute, jako zeszyt 61.
Jeszcze tego samego roku ukazały się trzy wydania a do tej pory było ich dwadzieścia pięć!Okładka skryptu150200
"Oto jak dobrze i jak miło, gdy bracia zgodnie mieszkają razem" (Ps 133:1). Poniżej rozważamy niektóre wskazania i reguły, jakie podaje nam dla życia wspólnego Pismo święte.
Dla chrześcijanina nie jest czymś oczywistym, że dane mu jest żyć wśród chrześcijan. Jezus Chrystus żył wśród swoich wrogów. Na końcu opuścili Go wszyscy uczniowie. Na krzyżu pozostał całkowicie sam, otoczony przez złoczyńców i szyderców. Po to zresztą przyszedł: aby wrogom Boga przynieść pokój. Również miejsce chrześcijaństwa znajduje się nie w odosobnieniu życia mniszego, lecz pośrodku wrogów. Tam ma swoje zadanie, swoją pracę. "Panowanie ma być pośrodku twoich wrogów. I kto tego nie chce uznać, ten nie chce być pod panowaniem Chrystusa, lecz pragnie znajdować się pośrodku przyjaciół, siedzieć między różami i liliami, być nie wśród złych, ale pobożnych ludzi. O, wy bluźniercy i zdrajcy Chrystusa! Gdyby Chrystus tak czynił, jak wy czynicie, któż ostałby się jako błogosławiony?" (Luter)1.
"Między narodami ich rozproszyłem i na obczyźnie o Mnie pamiętać będą" (Za 10:9). Lud rozproszony to chrześcijaństwo rozsiane - według woli Bożej - jak nasienie "we wszystkich królestwach ziemi" (Pwt 28:25). To jest jego przekleństwo i obietnica. Lud Boży musi żyć w dalekich krajach, pomiędzy niewiernymi, ale stanie się przez to nasieniem królestwa Bożego w całym świecie.
"Ja dam im znak i ich zgromadzę, bo ich wykupiłem" (Za 10:8). Kiedy to się stanie? Stało się to już w Jezusie Chrystusie, który umarł, aby "rozproszone dzieci Boże zgromadzić w jedno" (J 11:52), i stanie się to ostatecznie widoczne na końcu czasów, kiedy aniołowie Boga "zgromadzą Jego wybranych z czterech stron świata, od jednego krańca nieba aż do drugiego" (Mt 24:31). Aż do tego czasu jednak lud Boży pozostaje w rozproszeniu, spojony we wspólnotę jedynie w Jezusie Chrystusie, będący jednością przez to, że rozsiany między niewiernymi - w dalekich krajach obchodzi Jego pamiątkę.
Tak więc każda wspólnota w czasie między śmiercią Chrystusa a dniem ostatecznym jest tylko jakby łaskawym uprzedzeniem rzeczy ostatnich, kiedy to chrześcijanie już tutaj będą mogli żyć wspólnie z innymi chrześcijanami. To łaska Boża, że jakaś wspólnota na tym świecie może się gromadzić wokół słowa Bożego i sakramentu. Nie wszyscy chrześcijanie mają udział w tej łasce. Więźniowie, chorzy, samotni w rozproszeniu, głosiciele Ewangelii w krajach pogańskich pozostają sami. Oni wiedzą, że widzialna wspólnota jest łaską. Oni chętnie wstąpiliby razem z psalmistą "do przedziwnego namiotu, do domu Bożego, wśród głosów radości i dziękczynienia w świątecznym orszaku" (Ps 42:5). Pozostają jednak sami, pozostają zgodnie z wolą Bożą nasieniem rozrzuconym w dalekich krajach. Ale to, czego im nie dane jest doświadczyć, obejmuje w wierze tym bardziej sensytywnie. Tak więc uczeń Pana, Jan Apokaliptyk, skazany na samotność na wyspie Patmos, "w dzień Pański" (Ap l:10) świętuje w duchu razem ze swoimi Kościołami niebiańską służbę Bożą. Widzi on siedem świeczników, symbolizujących jego Kościoły, i siedem gwiazd, przedstawiających aniołów siedmiu Kościołów, a pośrodku i ponad wszystkim dostrzega Syna Człowieczego, Jezusa Chrystusa, w wielkiej chwale zmartwychwstałego. On to swoim słowem umacnia i pociesza Jana. Tak wygląda wspólnota niebiańska, w której ma udział sędziwy wygnaniec w dniu zmartwychwstania swego Pana.
Cielesna obecność innych chrześcijan stanowi dla wierzącego źródło niezapomnianej radości i umocnienia. Uwięziony apostoł Paweł z wielkim pragnieniem przywołuje do siebie do więzienia w czasie ostatnich dni życia "swojego ukochanego syna w wierze"2, Tymoteusza. Jego łez - wylanych przy ostatnim pożegnaniu - Paweł nigdy nie zapomniał (2 Tm 1:4). We dnie i w nocy - wspominając gminę w Tesalonikach - modli się Paweł, aby mógł ich osobiście zobaczyć (1 Tes 3:10), a sędziwy Jan ma nadzieję, że jego radość ze swoich będzie pełna dopiero wówczas, gdy przyjdzie do nich i porozmawia z nimi osobiście zamiast za pomocą "karty i atramentu" (2 J 12). Jeżeli komuś tęskno za cielesnym obliczem innych chrześcijan, nie oznacza to dla niego żadnej ujmy czy wstydu, jakoby do głosu zbyt dochodziło jego ciało. Jako ciało bowiem został człowiek stworzony, w ciele - z powodu nas - zjawił się na ziemi Syn Boży, w ciele zmartwychwstał, w ciele przyjmuje wierzący Chrystusa Pana w sakramencie i zmartwychwstanie umarłych wprowadzi pełną wspólnotę duchowo-cielesną stworzeń Bożych. Dlatego ciesząc się cielesną obecnością brata, wierzący wielbi Stwórcę, Pojednawcę i Zbawiciela, Boga Ojca, Syna i Ducha Świętego. Więzień, chory, chrześcijanin w rozproszeniu dostrzega w bliskości swego współbrata w wierze cielesny znak obecności Boga Trójjedynego. Odwiedzający i odwiedzany w samotności rozpoznają w sobie Chrystusa, który obecny jest w ich ciele. Odwiedzający i odwiedzany przyjmują siebie i spotykają się wzajemnie tak, jak spotyka się Pana: z szacunkiem, w pokorze i z radością. Przyjmują od siebie błogosławieństwo jako błogosławieństwo Jezusa Chrystusa. Jeżeli jednak już w pojedynczym spotkaniu brata z bratem tkwi tyle błogosławieństwa, to jakież niewyczerpane bogactwo musi się otwierać dla tych, którzy - zgodnie z wolą Bożą - mają zaszczyt żyć w codziennej wspólnocie życia z innymi chrześcijanami! Naturalnie to, co jest niewypowiedzianą łaską Bożą dla samotnego, może być łatwo przez codziennie obdarowywanego wzgardzone i podeptane. Łatwo się bowiem zapomina, że wspólnota braci chrześcijańskich jest podarunkiem łaski z królestwa Bożego, który w każdej chwili może być nam zabrany. Zapomina się, iż to być może tylko krótki czas dzieli nas od najgłębszej samotności. Dlatego komu dane jest, iż do tej pory może prowadzić wspólne życie chrześcijańskie z innymi chrześcijanami, ten niech z głębi serca wielbi łaskę Boga, niech na kolanach dziękuje Bogu i niech sobie uświadomi, że to wielka łaska, i nic, jak tylko łaska, iż dzisiaj możemy jeszcze żyć w chrześcijańskiej wspólnocie braci.
Różna jest miara, jaką Bóg obdziela darem widzialnej wspólnoty. Chrześcijaninowi w rozproszeniu pociechę przynoszą krótkie odwiedziny brata w wierze, wspólna modlitwa i braterskie błogosławieństwo; umacnia go też list, który napisała ręka chrześcijanina. Własnoręcznie dopisane przez Pawła pozdrowienie było też znakiem takiej wspólnoty3. Innym ofiarowana jest niedzielna wspólnota służby Bożej. Inni znów otrzymują dar życia po chrześcijańsku we wspólnocie ich rodziny. Młodzi teologowie przed ordynacją przyjmują łaskę życia wspólnego z braćmi na określony czas. Wśród poważnych dzisiaj chrześcijan budzi się tęsknota, aby w przerwach od pracy na jakiś czas z innymi współwyznawcami znaleźć się we wspólnocie żyjącej słowem Bożym. Życie wspólne pojmują dzisiejsi chrześcijanie znów jako łaskę, która jest czymś niezwykłym, jak "róże i lilie" życia chrześcijańskiego (Luter)4.
Wspólnota chrześcijańska znaczy wspólnota przez Jezusa Chrystusa i w Jezusie Chrystusie. Nie ma żadnej wspólnoty chrześcijańskiej, która byłaby czymś więcej lub czymś mniej niż to. Począwszy od krótkiego, jednorazowego spotkania, aż po wieloletnią codzienną wspólnotę każda chrześcijańska wspólnota jest tylko tym jednym: należymy do siebie jedynie przez Chrystusa i w Chrystusie. Co to znaczy? Po pierwsze oznacza to, że jeden chrześcijanin potrzebuje drugiego z powodu Jezusa Chrystusa. Po drugie znaczy to też, że jeden chrześcijanin przychodzi do drugiego tylko przez Chrystusa. I w końcu po trzecie oznacza to, że w Jezusie Chrystusie od wieków zostaliśmy wybrani, przyjęci w czasie i zjednoczeni na wieki.
Po pierwsze: Chrześcijanin to człowiek, który swego zbawienia, swego ratunku, swej sprawiedliwości nie szuka w sobie samym, lecz jedynie w Jezusie Chrystusie. Wie, że słowo Boże w Jezusie Chrystusie obciąża go winą, nawet wtedy, gdy sam tej winy nie czuje; i słowo Boże uniewinnia go i usprawiedliwia, nawet wtedy, gdy on sam nic nie czuje z własnej sprawiedliwości. Chrześcijanin żyje nie z siebie samego, z własnego oskarżenia i z własnego usprawiedliwienia, lecz z Bożego oskarżenia i z Bożego usprawiedliwienia. Żyje całkowicie słowem Bożym, jakie nad nim jest roztoczone, w wiernej uległości wobec Bożych wyroków, niezależnie od tego, czy one go obwiniają, czy usprawiedliwiają. Śmierć i życie chrześcijanina nie są w nim samym zamknięte, lecz znajdują się tylko w słowie, które przychodzi do niego z zewnątrz: w słowie Bożym. Ludzie reformacji wyrazili to sformułowaniem: nasza sprawiedliwość jest "sprawiedliwością obcą", sprawiedliwością przychodzącą z zewnątrz (extra nos)5. Przez to chcieli wyrazić, że chrześcijanin jest zdany na słowo Boże, jakie zostaje mu przekazane; jest ukierunkowany na zewnątrz, na przychodzące do niego słowo Boże. Chrześcijanin żyje całkowicie prawdą słowa Bożego w Jezusie Chrystusie. Zapytany, gdzie jest twoje zbawienie, twoje błogosławieństwo, twoja sprawiedliwość, nigdy nie może wskazać na siebie, lecz na słowo Boże w Jezusie Chrystusie, które mu obiecuje zbawienie, błogosławieństwo i sprawiedliwość. Zgodnie z tym słowem wypatruje za nim wszędzie, gdzie tylko może. Ponieważ codziennie łaknie i pragnie sprawiedliwości6, dlatego tęskni wciąż za wyzwalającym słowem. Tylko z zewnątrz może ono przyjść. Sam w sobie jest biedny i umarły. Pomoc musi przyjść z zewnątrz, i ona przyszła, i codziennie przychodzi na nowo w słowie Jezusa Chrystusa, które przynosi nam zbawienie, sprawiedliwość, niewinność i błogosławieństwo. Słowo to jednak Bóg włożył w usta ludzi, aby było dalej przepowiadane między ludźmi. Tam, gdzie ktoś zostaje dotknięty tym słowem, podaje je drugiemu. Bóg chciał, abyśmy szukali Jego żywego słowa i znaleźli je w świadectwie brata, w ustach człowieka. Dlatego chrześcijanin potrzebuje chrześcijanina, który mówi mu słowo Boże; potrzebuje go wciąż, gdy przychodzi niepewność i zwątpienie, bo sam - bez oszukiwania siebie i bez zdrady prawdy - nie może sobie pomóc. Potrzebuje więc brata jako "nosiciela" i głosiciela Bożego słowa zbawienia. Potrzebuje też brata ze względu na Jezusa Chrystusa. Chrystus we własnym sercu jest słabszy niż Chrystus w słowie brata; pierwszy jest niepewny, drugi pewny. W ten sposób równocześnie jawi się wyraźnie cel wszystkich wspólnot chrześcijan: spotykają się oni ze sobą jako przynoszący orędzie zbawienia. Jako takich Bóg gromadzi razem i ofiaruje im wspólnotę. Ta wspólnota ma swoje uzasadnienie jedynie przez Jezusa Chrystusa i "obcą sprawiedliwość". Możemy więc powiedzieć, że według biblijnego i reformacyjnego orędzia o usprawiedliwieniu człowieka - jedynie z łaski wypływa wspólnota chrześcijan, w niej tylko tkwi uzasadnienie tęsknoty chrześcijan za sobą nawzajem.
Po drugie: Jeden chrześcijanin przychodzi do drugiego tylko przez Jezusa Chrystusa. Między ludźmi istnieją kłótnie. "On jest naszym pokojem" (Ef 2:14) - powiada Paweł o Chrystusie, który starą, rozdartą ludzkość uczynił jednością. Bez Chrystusa między Bogiem a człowiekiem i między człowiekiem a człowiekiem istnieje tylko niepokój. Chrystus stał się pośrednikiem i wprowadził pokój z Bogiem i między ludźmi. Bez Chrystusa nie znaleźlibyśmy Boga, nie moglibyśmy się do Niego zwracać i do Niego przychodzić. Bez Chrystusa nie znaleźlibyśmy też brata i nie moglibyśmy do niego przychodzić. Drogę zamyka własne "ja". Chrystus otworzył drogę do Boga i do człowieka. Teraz chrześcijanie mogą ze sobą żyć w pokoju, mogą się wzajemnie miłować i sobie nawzajem służyć oraz być jednością. Ale odtąd mogą też być przez całe życie tylko przez Jezusa Chrystusa. Tylko w Jezusie Chrystusie jesteśmy jedno, tylko przez Niego jesteśmy ze sobą złączeni. Chrystus pozostaje na wieki jedynym Pośrednikiem.
Po trzecie: Syn Boży przyjmując ciało, przyjął też z łaski naszą istotę, naszą naturę, przyjął nas samych naprawdę i cieleśnie. Taki był odwieczny wyrok Boga Trójjedynego. Teraz jesteśmy w Nim. Tam, gdzie On jest, nosi nasze ciało, nosi nas. Tam, gdzie On jest jesteśmy i my, we Wcieleniu, w Krzyżu i w Jego Zmartwychwstaniu. Należymy do Niego, ponieważ jesteśmy w Nim. Dlatego Pismo nazywa nas Ciałem Chrystusa. Jeżeli jednak - zanim mogliśmy to wiedzieć, tego chcieć - zostaliśmy razem z całym Kościołem w Jezusie Chrystusie wybrani i przyjęci, to należymy do Niego także razem w wieczności: My, którzy tutaj żyjemy w Jego wspólnocie, będziemy kiedyś w wiecznej wspólnocie przy Nim. Kto spojrzy na swego brata, niech wie, że będzie z nim na wieki zjednoczony w Jezusie Chrystusie. Wspólnota chrześcijańska to wspólnota przez Chrystusa i w Chrystusie. Na tej przesłance bazuje wszystko, co Pismo podaje jako wskazania i reguły dla życia wspólnego.
"Nie jest rzeczą konieczną, abyśmy wam pisali o miłości braterskiej, albowiem Bóg was samych naucza, abyście się wzajemnie miłowali. […] Zachęcam was jedynie, bracia, abyście coraz bardziej się doskonalili" (1 Tes 4:9,11). Bóg sam podjął się wykładu o miłości braterskiej; człowiek tu może dodać jedynie przypomnienie owego Bożego wykładu i zachętę do większej doskonałości; i to jest wszystko. Gdy Bóg ulitował się nad nami, gdy objawił nam Jezusa Chrystusa jako brata, gdy przez swoją miłość pozyskał nasze serce, wówczas rozpoczął wykład o miłości braterskiej. Bóg, będąc w stosunku do nas miłosiernym, uczył nas zarazem miłosierdzia względem braci. Otrzymując od Niego przebaczenie zamiast sądu, byliśmy gotowi do "odpuszczenia braterskiego". Co Bóg uczynił dla nas, to winniśmy czynić naszemu bratu. Im więcej otrzymaliśmy, tym więcej powinniśmy dawać; i im bardziej marna nasza miłość braterska, tym mniej widocznie żyliśmy z miłosierdzia i miłości Boga. Tak więc Bóg sam uczył nas, abyśmy spotykali się wzajemnie tak, jak On nas spotkał w Chrystusie. "Dlatego przygarniajcie się nawzajem, bo i Chrystus przygarnął nas - ku chwale Boga" (Rz 15:7).
Stąd tylko ten, kogo Bóg umieścił we wspólnym życiu z innymi chrześcijanami, potrafi nauczyć się, co to znaczy mieć braci". Paweł nazywa swoją gminę "braćmi w Panu" (Flp 1:14). Bratem jest jeden drugiemu tylko przez Jezusa Chrystusa. Jestem drugiemu bratem przez to, co Jezus Chrystus uczynił dla mnie i ze mną; ten drugi stał mi się bratem przez to, co Chrystus uczynił dla niego i z nim. To, że jesteśmy braćmi jedynie przez Jezusa Chrystusa, stanowi rzeczywistość o niezmierzonym znaczeniu. A więc nie ten, który z powagą i pobożnością tęskni za braterstwem, staje naprzeciwko mnie, jest bratem, z którym mam do czynienia we wspólnocie, lecz bratem jest ten, którego Chrystus wybawił, uwolnił od jego grzechu oraz powołał do wiary i do życia wiecznego. Nie może być podstawą naszej wspólnoty to, czym ktoś jest sam w sobie jako chrześcijanin w całej swej głębi i pobożności, lecz braterstwo nasze określa to, czym ktoś jest uczyniony przez Chrystusa. Nasza wspólnota istnieje jedynie w tym, co Chrystus z nami uczynił; i to dzieje się tak nie tylko na początku, a potem - z biegiem czasu - miałoby być coś innego jeszcze dodane do tej naszej wspólnoty; nie, tak pozostanie na całą przyszłość i na całą wieczność. Wspólnotę z drugim mam i będę ją miał jedynie przez Jezusa Chrystusa. Im głębsza i prawdziwsza stanie się nasza wspólnota, tym bardziej zniknie wszystko inne między nami, tym jaśniejszy i czystszy stanie między nami jedyny Chrystus i Jego dzieło. Jedynie przez Chrystusa mamy siebie wzajemnie, ale przez Niego mamy siebie rzeczywiście, mamy siebie całkowicie na całą wieczność.
To "stopuje" z góry wszystkie nasze ponure żądania "czegoś więcej". Kto chce mieć więcej niż to, co Chrystus zbudował między nami, ten nie chce braterstwa chrześcijańskiego, lecz szuka jakichś nadzwyczajnych przeżyć wspólnotowych, których nie dane mu było doświadczyć gdzie indziej. Taki człowiek wnosi w chrześcijańskie braterstwo jakieś niejasne i nieczyste pragnienia. W tym właśnie miejscu, najczęściej już na samym początku, braterstwu chrześcijańskiemu zagraża niebezpieczeństwo, wewnętrzne zatrucie - mianowicie przez zamianę braterstwa chrześcijańskiego na życzeniowy obraz pobożnego towarzystwa, przez pomieszanie naturalnej tęsknoty pobożnego serca za wspólnotą z duchową rzeczywistością chrześcijańskiego braterstwa. Dla chrześcijańskiego braterstwa ważne jest, aby od pierwszych początków było jasne, że: po pierwsze - chrześcijańskie braterstwo nie jest żadnym ideałem, lecz Bożą rzeczywistością; po drugie - chrześcijańskie braterstwo jest rzeczywistością duchową, a nie psychiczną7.
Niezliczoną ilość razy cała chrześcijańska wspólnota "rozwalała się" dlatego, iż żyła jakimś "obrazem życzeniowym". Akurat poważny chrześcijanin; znalazłszy się po raz pierwszy w chrześcijańskiej wspólnocie życia, przynosi często ze sobą i usiłuje realizować określony obraz chrześcijańskiego współżycia. Łaska Boża jednak wszystkie tego rodzaju marzenia udaremnia. Olbrzymie rozczarowanie drugimi ludźmi, rozczarowanie chrześcijanami w ogólności i - jeżeli dobrze pójdzie - rozczarowanie również sobą samym - musi nas opanować, jeżeli Bóg na pewno chce nas poprowadzić do poznania prawdziwej wspólnoty chrześcijańskiej: Bóg w swej łaskawości nie dopuszcza, abyśmy choćby tylko kilka tygodni żyli w marzeniach, abyśmy się oddali tym uszczęśliwiającym przeżyciom i oszałamiającym uczuciom, które nachodzą nas jak upojenie. Bóg bowiem nie jest Bogiem emocji, lecz Bogiem prawdy. Dopiero taka wspólnota, która przeżyje wielkie rozczarowanie z wszystkimi jego smutnymi i złymi objawami, zaczyna być tym, czym winna być przed Bogiem, zaczyna w wierze korzystać z danej jej obietnicy. Im szybciej taki moment rozczarowania ogarnie jednostkę i wspólnotę, tym lepiej dla jednej i drugiej. Taka wspólnota jednak, która by nie zniosła i nie przeżyła rozczarowania, taka więc, która trzyma się swego obrazu życzeniowego, kiedy rozbije jej się ten obraz, w tym samym momencie traci obietnicę trwałości; wcześniej czy później musi się "rozpaść". Każdy ludzki "obraz życzeniowy", przyniesiony do chrześcijańskiej wspólnoty, jest przeszkodą dla prawdziwej wspólnoty i musi być "zburzony", aby mogła żyć prawdziwa wspólnota. Kto kocha bardziej swoje marzenie o chrześcijańskiej wspólnocie niż samą chrześcijańską wspólnotę, ten stanie się niszczycielem każdej chrześcijańskiej wspólnoty, choćby osobiście sądził; iż działa nie wiadomo jak szczerze, poważnie i pełen poświęcenia.
Bóg nienawidzi marzycielstwa, bo ono czyni pysznym i pretensjonalnym. Kto wymarzy sobie obraz jakiejś wspólnoty, ten żąda od Boga, od bliźniego i od siebie spełnienia owego marzenia. Taki człowiek wchodzi we wspólnotę chrześcijan jako żądający, wprowadza własne prawo i według niego sądzi braci i samego Boga. Obstaje twardo przy swoim; a dla wszystkich innych w kręgu braci jest jak żywy wyrzut. Zachowuje się tak, jakby on dopiero miał stwarzać tę chrześcijańską wspólnotę, jakby jego senne marzenie miało połączyć ludzi. To, co nie dzieje się według jego woli, nazywa zawodem. Gdzie niszczy się jego obraz, tam według niego rozpada się wspólnota. W ten sposób stanie się on najpierw oskarżycielem braci, potem oskarżycielem Boga i w końcu zrozpaczonym oskarżycielem samego siebie. Ponieważ Bóg położył już jedyny fundament naszej wspólnoty, ponieważ na długo przedtem, zanim rozpoczęliśmy życie wspólne z innymi chrześcijanami, złączył nas z nimi w jedno ciało w Jezusie Chrystusie, dlatego wstępujemy w życie wspólne z innymi chrześcijanami nie jako żądający, lecz dziękujący i przyjmujący. Dziękujemy Bogu, że daje nam braci, którzy żyją Jego powołaniem, Jego przebaczeniem i Jego obietnicą. Nie narzekamy na to, czego Bóg nam nie daje, lecz dziękujemy Bogu za to, co nam codziennie daje. A czyż nie dosyć tego, co otrzymaliśmy: braci, którzy w grzechu i nędzy z nami żyją i umierają z błogosławieństwem Jego łaski? Czyż ten dar Boży - otrzymywany każdego dnia, również w ciężkim i trudnym czasie - nie jest niepojętą wielką sprawą? Czyż nawet tam, gdzie grzech i nieporozumienie obciążają życie wspólne, czyż brat, który popełnia grzech, nie jest wciąż bratem, z którym wspólnie stoję wobec słowa Chrystusa; i czyż jego grzech nie jest wciąż nowym powodem, aby dziękować za to, że obaj możemy żyć pod panowaniem przebaczającej miłości Boga w Jezusie Chrystusie? Czyż właśnie czas wielkiego rozczarowania bratem nie stanie się dla mnie niesłychanie pożyteczny, bo pouczy mnie dogłębnie, iż obaj nie żyjemy nigdy z własnych słów i czynów, lecz tylko dzięki temu jednemu Słowu i temu jednemu czynowi, który nas łączy w prawdzie, mianowicie dzięki odpuszczeniu grzechów w Jezusie Chrystusie? Gdzie opada poranna mgła obrazów marzycielskich, tam nastaje jasny dzień wspólnoty chrześcijańskiej.
Jeżeli chodzi o dziękowanie, to we wspólnocie chrześcijańskiej jest podobnie jak w życiu chrześcijańskim. Tylko ten, kto dziękuje za rzeczy małe, przyjmuje również rzeczy duże. My przeszkadzamy Bogu w tym, aby nam ofiarował wielkie dary duchowe, jakie dla nas przygotował, bo nie dziękujemy Mu za dary codzienne. Sądzimy, że nie powinniśmy się zadowalać małym wymiarem ofiarowanego nam poznania, doświadczenia, miłości i potrzeba nam wciąż pożądliwie rozglądać się za wielkimi darami8. Skarżymy się potem, że brakuje nam wielkiej pewności, szczerej wiary, bogatego do- świadczenia, jakimi Bóg obdarza przecież innych chrześcijan, i te narzekania uważamy jeszcze za pobożne. Modlimy się o wielkie rzeczy, a zapominamy dziękować za codzienne, małe (ale naprawdę nie małe) dary. Jak jednak może Bóg komuś zawierzyć rzeczy wielkie, skoro ten nie chce wziąć z Jego ręki z wdzięcznością rzeczy małych? Jeżeli codziennie nie dziękujemy Bogu za wspólnotę chrześcijańską, w której jesteśmy postawieni; również tam, gdzie nie ma wielkiego doświadczenia i odczuwalnego bogactwa, ale panuje wiele słabości, zwątpienia i trudności; jeżeli raczej skarżymy się przed Bogiem wciąż tylko o to, że wszystko takie nędzne, takie nieznaczne, tak nie odpowiadające naszym oczekiwaniom, to przeszkadzamy Bogu w tym, aby naszej wspólnocie dał wzrost według miary i bogactwa, takie są przygotowane dla nas w Jezusie Chrystusie. W szczególny sposób odnosi się to również do często słyszanych narzekań pastorów i "nawiedzonych" członków gminy na temat swoich gmin. Pastor nie powinien narzekać na swoją gminę, szczególnie przed ludźmi, ale również przed Bogiem; nie po to została mu powierzona jakaś gmina, aby stał się - przed Bogiem i ludźmi - jej oskarżycielem. Kto stracił zaufanie do chrześcijańskiej wspólnoty, w której został postawiony, i przeciw niej podnosi oskarżenie, ten najpierw niech sprawdzi siebie samego, czy nie jest to tylko jego "obraz życzeniowy", który właśnie tutaj Bóg winien roztrzaskać, i jeżeli tak to odbierze, to niech dziękuje Bogu, który go wpakował w te tarapaty. Jeżeli jednak inaczej to widzi, to wtedy niech się nie waży być kiedyś oskarżycielem gminy Boga, lecz raczej niech obwinia samego siebie o niewiarę i niech prosi Boga o poznanie własnej nędzy i swego szczególnego grzechu; niech się też modli o to, aby nie stał się winnym; niech - rozpoznawszy swoją winę - zanosi modły za swoich braci; niech czyni, co do niego należy, i niech dziękuje Bogu.
Z chrześcijańską wspólnotą podobnie ma się rzecz jak z uświęceniem chrześcijan. Jest ono darem Boga, do którego nie możemy sobie rościć żadnego prawa. Jak naprawdę wygląda sprawa naszej wspólnoty, sprawa naszego uświęcenia, to wie jedynie Bóg. Co nam wydaje się być słabe i znikome, to u Boga może być wielkie i wspaniałe. Jak chrześcijanin nie odczuwa stale pulsu swego życia duchowego, tak samo nie po to została nam dana przez Boga wspólnota chrześcijańska, abyśmy nieustannie mierzyli jej temperaturę. Z im większą wdzięcznością przyjmujemy codziennie to, co jest nam dawane, tym pewniej i bardziej równomiernie będzie rosła z dnia na dzień wspólnota i wzrastała według Bożego upodobania.
Chrześcijańskie braterstwo to nie jakiś ideał, który mielibyśmy realizować; to stworzona przez Boga w Chrystusie rzeczywistość, w której możemy uczestniczyć. Im jaśniej nauczymy się rozpoznawać w Jezusie Chrystusie jedyny fundament, siłę i obietnicę całej naszej wspólnoty, tym spokojniej też nauczymy się o naszej wspólnocie myśleć, za nią się modlić i w niej pokładać nadzieję. Ponieważ wspólnota chrześcijańska ma swoją podstawę w samym tylko Jezusie Chrystusie, dlatego jest ona rzeczywistością duchową, a nie psychiczną. Tym właśnie różni się od innych, zwykłych wspólnot. Przymiotnikiem "duchowy" opatruje Pismo święte wszystko, co stwarza sam Duch Święty, którego Jezus Chrystus wlewa nam w serce jako Pana i Zbawiciela. Jako "psychiczne" Pismo określa to, co pochodzi z naturalnych popędów, sił i skłonności ludzkiej duszy. Fundamentem wszelkiej rzeczywistości duchowej jest jasne, objawione słowo Boże w Jezusie Chrystusie. Fundamentem wszelkiej rzeczywistości psychicznej jest ciemne, nieprzejrzyste zachowanie i pożądanie ludzkiej duszy. Fundamentem wspólnoty duchowej jest prawda, fundamentem wspólnoty psychicznej jest pożądanie. Istotą wspólnoty duchowej jest światło - bo "Bóg jest światłością, a nie ma w Nim żadnej ciemności" (1 J 1:5); "Jeżeli zaś chodzimy w światłości, tak jak On sam trwa w światłości, wtedy mamy jedni z drugimi współuczestnic-two" (1 J 1:7). Istotą wspólnoty psychicznej jest ciemność - "z wnętrza bowiem, z serca ludzkiego9 pochodzą złe myśli" (Mk 7:21). Głęboka noc rozprzestrzeniła się nad początkami wszelkiego ludzkiego działania, a więc również nad szlachetnymi i pobożnymi dążeniami. Wspólnota duchowa to wspólnota powołanych przez Chrystusa, wspólnota psychiczna to wspólnota pobożnych dusz. We wspólnocie duchowej żyje czysta miłość braterskiej posługi (agape), we wspólnocie psychicznej żarzy się ciemna miłość pobożnych i niepobożnych pożądań (eros); w pierwszej jest uporządkowana braterska służba, w drugiej - nie uporządkowane pożądanie rozkoszy; tu pokorne podporządkowanie się bratu, tam upokarzające podporządkowanie brata swoim pożądliwościom10. We wspólnocie duchowej rządzi jedynie słowo Boże; we wspólnocie psychicznej - obok słowa - rządzi jeszcze człowiek, wyposażony w szczególne siły, doświadczenia i sugestywno-magiczny charakter. Tu wiąże samo słowo Boże, tam dodatkowo wiążą jeszcze ludzie do siebie. Tu wszystka władza, cześć i panowanie przekazane są Duchowi Świętemu, tam szuka się i pielęgnuje władzę osobistą i sferę wpływów; z pewnością - gdy chodzi o ludzi pobożnych - motywacją jest służenie Najwyższemu i Najlepszemu, ale przecież naprawdę chcą oni zdetronizować Ducha Świętego i zesłać Go w nierealną dal; naprawdę pozostaje tam tylko to, co psychiczne. Tak więc w pierwszej wspólnocie rządzi Duch, w drugiej - psychotechnika, metoda; tu panuje naiwna, prepsychologiczna, premetodyczna, pomagająca miłość do brata, pokorna, prosta służba bratu, tam przeanalizowane, wyrachowane działanie obcego człowieka.
Być może to przeciwieństwo między rzeczywistością duchową a psychiczną widać najwyraźniej w następującej obserwacji. Wewnątrz wspólnoty duchowej nie ma (nigdy i w żadnej formie) "bezpośredniego" stosunku jednego do drugiego, podczas gdy we wspólnocie typu psychicznego żyje głębokie i pierwotne pożądanie wspólnoty, bezpośredniego kontaktu z innymi duszami, jak również pożądliwość cielesna, która szuka bezpośredniego zjednoczenia z drugim ciałem. To pożądanie ludzkiej duszy dąży do całkowitego połączenia "ja" i "ty", niezależnie od tego, czy to się będzie działo w zjednoczeniu miłości, czy też - co jest tym samym - w podporządkowaniu drugiego własnym sferom wpływów i władzy. Tutaj wyżywa się mocny psychicznie i zapewnia sobie podziw i miłość czy lęk słabych. Ludzkie więzi, sugestie i zależności są tutaj wszystkim, i w zniekształconym obrazie bezpośredniej wspólnoty psychicznej odbije się wszystko, co charakterystyczne jest dla wspólnoty złączonej przez Chrystusa.
Tak więc istnieje jakieś "psychiczne" nawrócenie. Występuje we wszystkich formach prawdziwego nawrócenia tam, gdzie jednostka ludzka lub cała wspólnota - na skutek świadomego lub nieświadomego nadużycia władzy jakiegoś człowieka - została do głębi wstrząśnięta i wciągnięta w jego strefę wpływów. Tutaj psyche zadziałała bezpośrednio na psyche. Doszło do opanowania słabego przez mocnego; opór słabszego załamał się pod naciskiem osoby drugiego. Został on zniewolony, ale nie pokonany. Stanie się to jasne w chwili, w której wymagane jest zaangażowanie się; zaangażowanie niezależne od tej osoby, z którą jestem związany czy też nawet pozostaję w sprzeczności z nią. Tutaj załamuje się "psychicznie" nawrócony i uzmysławia sobie przez to, iż jego nawrócenie nie pochodziło od Ducha Świętego, lecz było dziełem człowieka i dlatego ma krótki żywot.
Tak samo istnieje "psychiczna" miłość bliźniego. Jest ona zdolna do największych ofiar, przewyższa często prawdziwą miłość Chrystusa, jeżeli chodzi o płomienną ofiarność i widoczne skutki; taka miłość mówi językiem chrześcijańskim z porażającą, elektryzującą elokwencją. Jest ona jednak tym, o czym mówi Apostoł: "I gdybym rozdał na jałmużnę całą majętność swoją, a ciało wystawił na spalenie"11 - to znaczy: gdybym połączył największe czyny miłości z największym poświęceniem się - "a miłości (mianowicie: miłości Chrystusa) bym nie miał, byłbym niczym" (1 Kor 13:2)12. Miłość psychiczna kocha drugiego ze względu na siebie samego; miłość duchowa kocha bliźniego ze względu na Chrystusa. Dlatego miłość psychiczna szuka bezpośredniego kontaktu z drugim; nie kocha go jako człowieka wolnego, lecz z nią związanego; wszelkimi sposobami chce wygrać, podbić; ciemięży drugiego; chce być nieprzezwyciężona, chce panować. Miłość psychiczna niewiele sobie robi z prawdy; relatywizuje ją, ponieważ nic - nawet prawda nie może zakłócać relacji między nią i ukochanym człowiekiem. Miłość psychiczna pożąda drugiego, jego wspólnoty, jego wzajemnej miłości, ona jednak nie służy mu; raczej nawet tam okazuje swoje pożądanie, gdzie wydaje się służyć. Różnicę między miłością psychiczną i duchową najlepiej widać na dwóch różnych rzeczach (które jednak są jedną i tą samą sprawą): miłość duchowa nie może znieść zlikwidowania fałszywej wspólnoty ze względu na wspólnotę prawdziwą, a miłość psychiczna nie potrafi ukochać wroga, tego mianowicie, który jej się sprzeciwia poważnie i z uporem. Obie postawy pochodzą z tego samego źródła: miłość psychiczna - zgodnie ze swą istotą - jest pożądaniem, a mianowicie pożądaniem wspólnoty psychicznej. Jak długo owo pożądanie znajduje w jakiś sposób swoje zaspokojenie, tak długo nie będzie ono zwalczane - nawet jeżeli będzie to wbrew prawdzie czy prawdziwej miłości do drugiego. Tam jednak, gdzie miłość nie może już oczekiwać żadnej "pożywki" dla swego pożądania, tam jest jej koniec, mianowicie: u wroga. Tutaj właśnie zmienia się nagle w nienawiść, pogardę i oszczerstwo.
Ale właśnie w tym miejscu zaczyna się miłość duchowa. Dlatego miłość psychiczna staje się osobistą nienawiścią tam, gdzie spotka prawdziwą miłość duchową, która nie pożąda, lecz służy. Miłość psychiczna czyni siebie celem, dziełem, bożkiem, którego adoruje, któremu musi wszystko oddać w poddanie; pielęgnuje tylko siebie, dba tylko o siebie, kocha tylko siebie - i nic innego na świecie. Miłość duchowa natomiast pochodzi od Chrystusa, służy tylko Jemu; wie, że nie ma bezpośredniego dostępu do drugiego człowieka. Między mną a drugim stoi Chrystus. Co to jest miłość bliźniego, wiem nie na podstawie ogólnego pojęcia miłości, jakie zrodziło się z mojego psychicznego pożądania (to wszystko może być w oczach Chrystusa właśnie nienawiścią i najgorszym egoizmem); co to jest miłość, powie mi sam Chrystus w swoim słowie. Wbrew wszystkim moim pojęciom i przekonaniom powie mi Jezus Chrystus, jak wygląda naprawdę miłość do brata. Stąd miłość duchowa związana jest z samym słowem Jezusa Chrystusa. Tam więc, gdzie Chrystus poleca mi pielęgnować wspólnotę ze względu na miłość, tam chcę ją pielęgnować; tam, gdzie Jego prawda ze względu na miłość każe mi wspólnotę rozwiązać, tam ją rozwiążę, nawet wbrew wszystkim protestom mojej psychicznej miłości. Ponieważ miłość duchowa nie pożąda, lecz służy, dlatego kocha wroga jak brata. Nie wypływa ona przecież ani z brata, ani z wroga; wypływa z Chrystusa i z Jego słowa. Miłość psychiczna nie może nigdy pojąć miłości duchowej, gdyż miłość duchowa pochodzi z wysoka i dla wszelkiej miłości ziemskiej jawi się jako coś obcego, nowego, niepojętego.
Ponieważ między mną a drugim człowiekiem stoi Chrystus, dlatego nie mogę nigdy zabiegać o bezpośrednią wspólnotę z nim. Tak jak do mnie Chrystus przemówił (i było mi to pomocą), tak samo drugiemu może pomóc tylko sam Chrystus. Oznacza to jednak, że muszę bliźniego uwolnić od wszelkich prób, aby go moją miłością owinąć, zmusić czy opanować. Drugi człowiek - wolny od mojej miłości - chce być kochany takim, jaki jest, mianowicie: jako ten, dla którego Chrystus stał się człowiekiem, umarł i zmartwychwstał, dla którego Chrystus wyjednał przebaczenie grzechu i przygotował życie wieczne. Ponieważ - zanim ja mogłem zacząć - Chrystus już dawno wpłynął decydująco na mego brata, dlatego powinienem i ja wydać brata dla Chrystusa; brat winien mnie spotkać jako takiego, którym on już jest dla Chrystusa. Taki jest sens tego zdania, że możemy spotkać drugiego człowieka jedynie przez pośrednictwo Chrystusa. Miłość psychiczna tworzy sobie własny obraz bliźniego, takiego, jakim jest, i takiego, jakim winien być. Życie drugiego człowieka bierze we własne ręce. Miłość duchowa rozpoznaje prawdziwy obraz drugiego dzięki Jezusowi; to jest obraz, jaki On wycisnął i chce wyciskać.
Dlatego miłość duchowa potwierdza się przez to, że wszystko, co bliźniemu mówi i czyni, robi to z Chrystusem. Nie będzie więc pragnęła psychicznie zszokować drugiego przez zbyt osobiste i bezpośrednie działanie, przez niezbyt czyste wejście w życie drugiej osoby, nie będzie się cieszyć z pobożnego "przegrzania" i psychicznego podniecenia, lecz spotka bliźniego z jasnym słowem Bożym i będzie gotowa zostawić go na długi czas samego z tym słowem, zostawić go wolnego, aby Chrystus podjął z nim swoje działania. Uszanuje też granice drugiej osoby, jakie ustawione są przez Chrystusa między nami, i znajdzie pełną wspólnotę z nim w Chrystusie, który sam nas wszystkich wiąże i jednoczy. Tak więc będzie więcej rozmawiała z Chrystusem wobec brata niż z bratem wobec Chrystusa. Wie, że najbliższa droga do drugiej osoby prowadzi przez modlitwę do Chrystusa i że miłość bliźniego związana jest całkowicie z prawdą w Chrystusie. Napełniony tą miłością, uczeń Jan powiada: "Nie znam większej radości nad tę, kiedy słyszę, że dzieci moje postępują zgodnie z prawdą" (3 J 4).
Miłość psychiczna objawia się niekontrolowanym i niemożliwym do spełnienia pożądaniem; miłość duchowa objawia się jasnością służby uporządkowanej przez prawdę. Miłość psychiczna powoduje ludzkie zniewolenie, związanie, skurczenie; miłość duchowa stwarza wolność dla braci żyjących słowem. Miłość psychiczna uprawia sztucznie kwiaty w szklarniach, miłość duchowa hoduje owoce, które rosną pod gołym niebem Pana Boga: w deszczu, burzy i słońcu; rosną zdrowo według Bożego upodobania.
Dla każdej chrześcijańskiej wspólnoty problemem o randze "być albo nie być "jest to, aby rozróżnić między ludzkim ideałem a Bożą rzeczywistością i między duchową a psychiczną wspólnotą. Życie czy śmierć chrześcijańska zależy od tego, czy w tych punktach, tak szybko, jak to możliwe, zacznie trzeźwo myśleć. Innymi słowy: życie wspólne (karmione słowem) pozostanie zdrowe tylko tam, gdzie nie realizuje się jako ruch, jako zakon, jako związek, jako collegium pietatis13, lecz gdzie pojmuje siebie jako cząstkę jednego, świętego, powszechnego, chrześcijańskiego Kościoła14, gdzie (działając i cierpiąc) uczestniczy w kłopotach, walkach i obietnicach całego Kościoła. Każda zasada wyboru i związana z nią selekcja, która nie jest uwarunkowana rzeczowo - wspólną pracą, miejscowymi warunkami czy rodzinnymi związkami - jest dla wspólnoty chrześcijańskiej największym niebezpieczeństwem. Na drodze duchowego czy psychicznego wyboru wkrada się znów zawsze pierwiastek psychiczny i ograbia wspólnotę z jej siły duchowej i skuteczności dla gminy, wpędzając ją w sekciarstwo. Wykluczenie z chrześcijańskiej wspólnoty tych, co są słabi i niepokaźni, pozornie nieużyteczni, może właśnie oznaczać wyrzucenie Chrystusa, który w postaci biednego brata puka do drzwi. Dlatego właśnie tutaj musimy się mieć na baczności.
Przy pobieżnej obserwacji można by mniemać, że pomieszanie ideału i rzeczywistości, pierwiastka psychicznego z duchowym tam najczęściej ma miejsce, gdzie struktura wspólnoty jest wielowarstwowa, to znaczy tam, gdzie - jak w małżeństwie, w rodzinie, w przyjaźni - pierwiastek psychiczny z natury swej odgrywa w ogóle centralną rolę w tworzeniu wspólnoty i gdzie pierwiastek duchowy jest tylko dodatkiem do całej sfery cielesno-psychicznej. Myśli się przy tym, że właściwie tylko te powyższe wspólnoty zagrożone są owym "pomieszaniem z poplątaniem" obu sfer, podczas gdy wspólnota duchowa jest wolna od tego rodzaju niebezpieczeństwa.
Z takim tokiem myśli przeżyje się jednak wielkie rozczarowanie. Jak dowodzi wszelkie doświadczenie i jak łatwo dostrzec, akurat rzeczy mają się odwrotnie. Właśnie małżeństwo, rodzina, przyjaźń znają bardzo dokładnie granice swoich sił wspólnototwórczych; bardzo dobrze wiedzą, jeżeli są zdrowe, gdzie kończy się to, co duchowe. Znają przeciwieństwa wspólnoty cielesno-psychicznej i duchowej. Właśnie na odwrót: gdzie wspólnota jest czysto duchowego rodzaju, tam czai się niebezpieczeństwo, iż w tę wspólnotę wmiesza się i przemiesza całą sferę psychiczną. Taka czysto duchowa wspólnota jest nie tylko niebezpieczna, ale też jest na wskroś nienormalnym okazem. Gdzie cielesno-rodzinna wspólnota czy wspólnota poważnej pracy, gdzie życie codzienne z jego wszystkimi wyzwaniami skierowanymi do pracujących ludzi nie wbija się we wspólnotę duchową, tam potrzeba szczególnej czujności i przytomności. Dlatego - jak uczy doświadczenie - właśnie podczas krótkich okresów czasu wolnego najłatwiej rozprzestrzenia się ów moment psychiczny. Nie ma nic łatwiejszego, jak w przeciągu paru dni życia razem spowodować odurzenie wspólnotą. I nic nie jest bardziej zgubne dla zdrowej, przytomnej, braterskiej wspólnoty na co dzień niż właśnie owo odurzenie.
Nie ma z pewnością ani jednego chrześcijanina, którego by Bóg - przynajmniej raz w życiu - nie obdarował uszczęśliwiającym doświadczeniem prawdziwej wspólnoty chrześcijańskiej. Ale takie doświadczenie pozostaje w tym świecie niczym innym, jak łaskawym dodatkiem do codziennego chleba chrześcijańskiego życia wspólnotowego. My nie mamy prawa rościć sobie pretensji do takich doświadczeń; żyjemy też razem z innymi chrześcijanami nie ze względu na owe doświadczenia. Nie doświadczenie braterstwa chrześcijańskiego wiąże nas razem, ale mocna wiara w braterstwo. W wierze pojmujemy, że Bóg działał w nas wszystkich i że chce działać nadal; rozumiemy, że jest to największy dar Boży, który nam przynosi radość i błogosławieństwo, ale który też uzdalnia nas, abyśmy - gdy Bóg w danym czasie nie chce do tego dopuścić - zrezygnowali z wszystkich doświadczeń. W wierze jesteśmy złączeni, a nie w doświadczeniu.
"Oto jak dobrze i jak miło, gdy bracia zgodnie mieszkają razem" (Ps 133:1) - to jest pochwała Pisma świętego pod adresem życia wspólnego, żyjącego słowem. Pod słowo "zgodnie" trzeba teraz - zgodnie z właściwym wyjaśnieniem - podłożyć wyrażenie: "przez Chrystusa", a więc: "gdy bracia przez Chrystusa mieszkają razem", bo sam Chrystus jest naszą zgodą. "On jest naszym pokojem" (Ef 2:14). Przez Niego samego mamy do siebie wzajemnie dostęp, radość z siebie i tęsknotę za sobą.
|